PROJEKT "13" PIERWSZE POLSKIE LITERACKIE UNIWERSUM POSTAPOKALIPTYCZNE

sobota, 22 lutego 2014

"To nie jest kraj dla starych ludzi" Cormac McCarthy

RECENZJA
KONSEKWENCJE, ZASADY, PRZEMIANY

„TO NIE JEST KRAJ DLA STARYCH LUDZI”
Cormac McCarthy
Przełożył Robert Sudół
Wydawnictwo Literackie
2014

DOBRO KONTRA ZŁO


To epopeja egzystencjalizmu, książka wielowątkowa i wielowymiarowa, wreszcie monolog pisarza o rzeczach niezwykle ważnych. Bracia Coen zekranizowali (2007) dzieło amerykańskiego pisarza, ich film zdobył wszystkie najważniejsze statuetki Oscara: za najlepszy film, reżyserię, scenariusz adaptowany i za drugoplanową rolę męską – tu znakomity Javier Bardem w roli psychopatycznego Chigurha. Niewykluczone, że i Tommy Lee Jones miałby szansę na nagrodę za kreację szeryfa Bella, gdyby producentom i scenarzystom zechciało się dopieścić jego rolę. Książkowy Bell (śmiem twierdzić, że alter ego McCarthy’ego) był bardziej wyrazisty, w filmie jego losy i wypowiedzi zostały spłycone. Ale tu ciekawostka – aktor był nominowany do nagrody Akademii w tym samym roku za zupełnie inną rolę! Moim skromnym zdaniem powieść jest znacznie lepsza, choć film także jest niczego sobie. Dobre, mocne kino. Losy faceta, który podczas polowania na zwierzynę przypadkiem odnajduje podziurawione kulami samochody, trupy, prochy i masę gotówki. Zabiera stamtąd tylko mamonę, czym sprowadza na siebie i najbliższych gniew gangsterów i urzędników. Wysoko postawionych prokuratorów i polityków. Powraca jednak później niespodziewanie na miejsce zbrodni z wodą dla spragnionego człowieka, który jako jedyny ocalał z masakry i zastaje go zastrzelonego. Narkotyki zniknęły. Wtedy już wie. Szykuje się krwawa jatka.
Wracając do książki, o czym jeszcze poza tym jest ta epopeja egzystencjalizmu? Ano przede wszystkim o ludziach, o nich i o ich czynach, o niczym innym. Uściślając, o ich postępowaniu i decyzjach, które podejmują na każdym kroku, oraz skutkach tychże poczynań (doskonałe tłumaczenie Roberta Sudóła, który wcześniej przetłumaczył kultową Drogę i Krwawy południk tego samego pisarza). Książkę śmiało można by zatytułować Ludzkie decyzje i ich konsekwencje, bo właśnie o nich w gruncie rzeczy jest ten filmowy tekst. Nie ulega wątpliwości, że autor pisał książkę z zamiarem ekranizacji, wszak to niemal gotowy scenariusz. W odróżnieniu od antyfilmowego arcydzieła, jakim był Krwawy południk. Ale nie rozmieniajmy się na drobne, do rzeczy, o czym więc to jeszcze jest?
Po pierwsze, jak już wspomniałem, o czynach i konsekwencjach tychże czynów, o codziennych wyborach, które mogą nam przynieść zgoła odmienne od spodziewanych rezultaty. Małe, na pierwszy rzut oka nieważne rzeczy, kroczki, działania, wszystkie one prowadzą do nieuniknionego finału, końca. Chcąc nie chcąc bierzemy zatem pełną odpowiedzialność za nasze występki i życiowe poczynania; i za innych ludzi, jak się okazuje, niestety też. „Jakiś czas temu przeczytałem w gazecie, że nauczyciele natknęli się gdzieś na sondaż, co go rozesłano w latach trzydziestych do niektórych szkół w całym kraju. To był taki kwestionariusz o tym, jakie są problemy z nauką w szkołach. No i natrafili na te formularze, wypełnione i przysłane z różnych zakątków kraju z odpowiedziami na pytania. No i największymi problemami, które wyszły, były takie rzeczy, jak rozmawianie w klasie i bieganie po korytarzu. Żucie gumy. Ściąganie. Tego rodzaju sprawy. No to wzięli jeden formularz, który był pusty, wydrukowali ileś kopii i wysłali do tych samych szkół. Czterdzieści lat później. No i nadeszły odpowiedzi. Gwałty, podpalenia, morderstwa. Narkotyki. Samobójstwa. No i tak sobie rozmyślam. Bo często, jak gadam cośkolwiek o tym, że świat schodzi na psy, ludzie się uśmiechają i mówią mi, że się starzeję. Że to jeden z objawów. Ale mnie się widzi, że jak ktoś nie umie odróżnić gwałtu i zabijania ludzi od żucia gumy, to ma sporo większy problem niż ja. Czterdzieści lat to nie jest długi czas. Może następne czterdzieści przyniesie niektórym opamiętanie. Jak nie będzie za późno.” (str. 203/204)
Po drugie zasady. Ta książka jest o zasadach, które kształtują świat i ludzi. Każdy z bohaterów książki ma jakieś zasady, czasami jednak je łamie i wtedy pojawiają się problemy. Chigurh maniakalnie pilnuje swoich zasad, nie ma litości dla ofiar, nie łamie swych przekonań, dopuszcza jedynie rzut monetą, ślepy los, szansę. Złudną szansę, jak podkreśla pisarz, ponieważ Anton manipuluje ofiarą, której los i tak z góry jest przesądzony. Niektórzy jednak nie giną po spotkaniu z nim, choć zasady nagięli, tak jak choćby właściciel stacji benzynowej, który chciał swą budę zamknąć przed czasem. Morderczych szans Chigurh ma znacznie więcej, samego Bella ma na widelcu, kiedy ten podjeżdża pod motel (Anton siedzi w tym czasie w wozie); szeryf wyczuwa obecne zło; wie, że jego los jest niepewny. Pomimo tego unika śmierci. Anton jakby się wtedy dosłownie rozpłynął w powietrzu i zniknął (czy Anton Chigurh faktycznie istnieje, czy może jest tylko metaforą wszechobecnego zła? Rozwiązanie tej zagadki pojawi się w dalszej części recenzji). Bell ma swoje zasady, których już nie łamie – za stare grzechy z młodości poniósł wystarczającą karę. Główny bohater książki, Llewelyn Moss, tak dobrze już sobie z tym nie radzi; przypadkowo odkrywa miejsce kaźni, kilka trupów, rozbebeszonych wozów i walizkę po brzegi wypchaną forsą. Kilka baniek zielonych. Kuszące znalezisko, cóż z tym zrobić? Żył jak żył dotąd, względny spokój towarzyszył mu od rana do nocy. Miał piękną, mądrą żonę, swoją strzelbę, wóz, surowe plenery i zwierzynę do odstrzału. Moss był myśliwym, spawaczem, weteranem z Wietnamu, snajperem. Kochającym mężem. W ogóle ten wątek idealnych żon jest przez autora książki z rozmysłem pielęgnowany, tak jakby sam chciał podkreślić swoją wielką miłość do ostatniej żony, z którą ma ukochanego syna. Wie ile mógłby stracić, wie też ile stracił w młodości. Syn Cormaca został wyróżniony przez ojca książką Droga, która tak naprawdę jest o ich wielkiej i trudnej miłości. Miłości starego ojca do nieletniego syna. Piękna żona Mossa i idealna żona Bella. Moss alter ego Bella? Taka myśl wysuwa się na plan pierwszy. Obaj kochają swoje żony, obaj służyli w armii, obaj dopuścili się zbrodni wojennych. Bell walczył we Francji podczas II wojny światowej. Jak widać wiele ich łączy i tyle samo dzieli. Tak jakby Bell w osobie Mossa widział siebie wiele lat temu.

Wracając do zasad, Moss złamał swoje i poniósł za to karę. Jego żona też je złamała, zdradzając miejsce pobytu męża (zarzekała się wcześniej, że nigdy tego nie zrobi) i poniosła konsekwencje swoich czynów. Nie pomógł jej też ślepy traf. I jeszcze słowa szeryfa Bella, który opowiada o tym, jak to spotkał i poznał swoją przyszłą żonę; to także słowa dedykowane żonie McCarthy’ego: „Ludzie się skarżą, jak przytrafią im się złe rzeczy, bo na to nie zasłużyli, za to nieczęsto wspominają o dobrych. O tym, co zrobili, żeby na nie zasłużyć. Nie przypominam sobie, żebym dał dobremu Panu Bogu powód, by się do mnie uśmiechnął. Ale wziął i się uśmiechnął.” (str. 96)
Po trzecie zmiany, przemiany, do których szeryf przyzwyczaić się nie może. Zmiany pokoleniowe, na gorsze, jak mówi. Trudne do zrozumienia postępowanie ludzi, zwiększona brutalność, zmiany postrzegania rzeczywistości. Zabójcze narkotyki, omamiające pieniądze, destrukcyjna władza, polityka kłamstw, manipulujące odbiorcą media, nierzetelne gazety, pozbawieni wyobraźni dziennikarze i wiele, wiele innych. Brak Boga w sercu i w życiu ludzi. Bell toczy bój myślowy z samym sobą (narracja w pierwszej osobie). Nie rozumie postępowania Mossa, który łakomi się na pieniądze, ryzykując życie najbliższych. Nie rozumie Chigurha, który bez powodu morduje każdego, kto tylko stanie mu na drodze, używając do tego pneumatycznego pistoletu do uboju zwierząt, tym samym sprowadzając człowieka do poziomu bydła. Nie rozumie wysoko postawionych polityków i prawników, którzy uczestniczą w handlu heroiną. „W tym hrabstwie nie było ani jednej nierozwiązanej sprawy o zabójstwo od czterdziestu jeden lat. Teraz mamy takich dziewięć w tydzień. Czy da się to rozwiązać? Nie wiem. Każdy dzień nas od tego oddala. Czas działa na niekorzyść. Nie wiem, czy to byłby taki wielki powód do chwały, gdyby człowieka znano z tego, że umie rozpracować handlarzy narkotyków. Nie żeby im było trudno rozpracować nas. Nie mają szacunku dla prawa? To mało powiedziane. Oni w ogóle nie myślą o prawie. Jakby ich w ogóle nie obchodziło. Jakiś czas temu postrzelili śmiertelnie sędziego federalnego w San Antonio. On ich chyba jednak obchodził. A do tego trzeba dodać, że niektórzy funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości znad granicy bogacą się na narkotykach. To bolesna prawda. Przynajmniej dla mnie. Widzi mi się, że jeszcze dziesięć lat temu było inaczej. Sprzedajny funkcjonariusz to wstyd i hańba. Inaczej określić się tego nie da. Taki to dziesięć razy gorszy od przestępcy. I to się ciągnie. Tyle wiem. Że nie znika. Bo gdzie miałoby zniknąć?” (str. 225/226)

Ed Tom Bell nie rozumie młodzieży, która sięga po narkotyki: „Narkotyki. Sprzedają to gówno dzieciakom w szkołach. Jest jeszcze gorzej. Jak to? Dzieciaki je kupują.” (str. 202)
Pisarz stawia odważną tezę: „Tak mi się zdaje, że jakby być na miejscu Szatana i próbować wymyślić coś, co rzuciłoby ludzkość na kolana, to pewnie wymyśliłoby się narkotyki. I może tak właśnie było.” (str. 227)
Bell, czytaj McCarthy, rozprawia się też z politykami, którzy wysyłają młodych chłopców na krwawe wojny. Dlatego rozumie Mossa, którego kraj nie zrozumiał po powrocie z Wietnamu. Jest nawet taka scena w książce, kiedy Moss wjeżdża na granicę w niekompletnym ubraniu, bez butów (wymowny symbol). I co robi strażnik po rozmowie z nim? Po tym, jak zapytał go, czy służył w armii, w której jednostce? Przepuszcza weterana wojennego, okazując mu tym szacunek. Szacunek, którego nie okazał mu jego kraj. Pogranicznik nie może zaakceptować faktu, że tego człowieka pozbawiono godności (jego wygląd o tym świadczy). Bell zabijał najprawdopodobniej w Normandii, Moss w Wietnamie. Obaj przeżyli swe wojny. Bella odznaczono medalem, stracił niemal wszystkich kolegów z oddziału. Nie chciał przyjąć tego odznaczenia. Moss po powrocie do kraju odbył pielgrzymkę po domach zabitych kolegów, których rodziny nie mogły odżałować tego, że to nie on zginął, tylko ich synowie (widział to w ich oczach). Nie mógł przystosować się do nowej rzeczywistości. Jeden i drugi mają negatywny stosunek do narkotyków, co w przypadku Mossa, potwierdził jego ojciec. Weterani wojenni, szeryf i spawacz, łączy ich więcej niż dzieli. Bell popełnił błędy w młodości, dlatego rozumie Mossa i stara się mu pomóc. Szeryf nie ma dzieci. Może właśnie dlatego w Mossie widzi swojego syna, a może dostrzega w nim przede wszystkim siebie? Może wreszcie McCarthy w Mossie i Bellu ukrył własne ja, swoje życie, wybory, decyzje i ich konsekwencje. Te dobre rzeczy i te złe, które były gdzieś obok niego i z którymi musiał się zmierzyć. To, z czym się nie zgadzał. Nie godził się na takie zmiany, powtarzając w kółko, że to nie jest kraj dla starych ludzi, a on przecież jest jednym z nich. Dlatego tak ważny jest w życiu fart, do którego wielokrotnie nawiązywał. Wiedzą o tym niedoszłe ofiary Chigurha, wie szeryf, Moss, bandyci, politycy, prawnicy. Zwykli ludzie. Orzeł i reszka, dwie strony medalu. Życie i śmierć. Dobro i zło. Prawo i bezprawie. Nawet zło nie zawsze ma przysłowiowy fart (wypadek Chigurha, w którego auto wjechał samochód prowadzony przez naćpanych chłopców). W tej scenie widać też nietuzinkowe poczucie humoru pisarza i totalną krytykę narkotyków. Na koniec kilka słów o prawie: „Powiedziałem mu, że jeden prawnik pewnego razu mi opowiedział, jak na studiach próbowali ich nauczyć, by przestali się martwić dobrem i złem, tylko przestrzegali prawa. I jeszcze, że jeżeli nie przestrzegamy prawa, to ani dobro, ani zło nas nie uratuje.” (str. 308/309)
Ot co! Wracając jednak do fabuły książki, jej akcji. McCarthy sprytnie ukrył w tekście kilka wieloznacznych scen, które można dowolnie interpretować. W przypadku Chigurha (postać metaforyczna) mamy do czynienia ze złem wcielonym, które ukryte jest głęboko w ludziach. To postać jakże podobna do sędziego Holdena (Krwawy południk). Skąd wiemy, że tak właśnie jest? Oto dwa fragmenty: „Próbowałem sprawdzić jego odciski palców w bazie danych FBI, ale nic tam nie było. Chciałem się dowiedzieć, jak się nazywa, co zrobił i tak dalej. Ale tylko wyszedłem na głupca. To duch. (str. 257)
Ten tajemniczy człowiek, który według pana zabił funkcjonariusza i spalił go w samochodzie. Co pan o nim wie? Nic nie wiem. Chciałbym coś wiedzieć. Albo mi się wydaje, że bym chciał. No tak. To prawie duch. Prawie czy faktycznie? Prawie, bo istnieje naprawdę. Chciałbym, żeby było inaczej. Ale nie jest.” (str. 309)
Poza tym jak wytłumaczyć początek książki, gdzie zastępca szeryfa aresztuje Chigurha, po czym skutego stawia pod ścianą na posterunku. Czy ktoś taki, jak Chigurh, dałby się ot tak zaaresztować i skuć? A może to loteria, wspomniany już wcześniej ślepy traf, gorszy dzień mordercy, jego błąd, nieuwaga? Raczej nie. W innym razie trzeba by rzec, wedle przysłowia, że głupi po prostu miał szczęście.
Drugą wielką zagadką tej książki jest sprawa śmierci żony Mossa. W filmie nie widzimy morderstwa, mamy do czynienia ze sceną, kiedy Chigurh wychodzi z jej domu i sprawdza podeszwy, czy aby nie wdepnął w jej krew. W książce nie ma o tym słowa, ale to wizja reżyserska, nadmienię, że całkiem udana. Natomiast po głębszym przestudiowaniu tekstu, można dojść do zgoła odmiennych wniosków. Możliwości jest kilka. Był pogrzeb babci dziewczyny, po którym ona sama zginęła w domu. Matka, jak ją nazywała dziewczyna, mogła umrzeć na raka. Ale mnie się widzi, że ten pogrzeb odbył się raczej w głowie Carli Jean po tym, jak zabiła staruszkę. Następnie zabiła się sama… Miała ku temu powody. Ciało jej męża zostało odnalezione razem z ciałem atrakcyjnej dziewoi, w której stanął obronie. Mówili, że to prostytutka… „Jej słowa potraktowałem poważnie (żona Mossa straszyła Bella śmiercią, zastrzeleniem po tym, kiedy jej powiedział o śmierci jej męża). Co innego można było zrobić? Nigdy potem jej nie widziałem. Chciałem jej powiedzieć, że w gazetach wszystko przekręcili. O nim i tej dziewczynie. Okazało się, że uciekła z domu. Piętnastolatka. Nie wierzę, że cokolwiek go z nią łączyło, i nie mogłem sobie darować, że ona tak pomyślała. No bo wiadomo, że pomyślała. A potem, gdy do mnie zatelefonowali z Odessy i powiedzieli, co się stało, nie mogłem w to uwierzyć. To wszystko wydawało mi się bez sensu. Pojechałem tam, ale nic nie dało się zrobić. Jej babcia też już nie żyła.” (str. 257)
Piekielna forsa jest wszystkiemu winna. Bell w pewnym momencie mówi, że nie zna takiego człowieka, co to by go nie zmieniła. Moss połakomił się na lewy szmal (tłumacząc to sobie zadośćuczynieniem za trudy życia) i stracił przez to wszystko, co kochał. Tak naprawdę, to zabił wszystko, co kochał. „I nie potrafię znaleźć żadnego wytłumaczenia, dlaczego ten drań (czytaj Moss, jej mąż. Jego złe decyzje i konsekwencje tego postępowania. Zabranie aktówki z dwoma milionami dolarów, narażenie się mafii, zemsta gangsterów, którzy w końcu go zabili) zabił tę dziewczynę. Co ona mu zrobiła? Prawda jest taka, że w ogóle nie powinienem był tam jechać (czytaj do żony Mossa, którą najpierw wziął na spytki, a potem był posłańcem śmierci).” (str. 291)

Carla Jean, żona Mossa, po śmierci męża zabiła babcię i popełniła samobójstwo. Nie zabił jej Chigurh, który co najwyżej przyczynił się do śmierci jej męża, będąc cząstką duszy Mossa i zabójców, którzy wystrzelali się nawzajem. „No i tak. Wróciłem tam jeszcze raz. Przeszedłem się tamtędy i prawie już nie było śladów, że cokolwiek tam się stało. Podniosłem jedną czy dwie łuski (jedna po babci i druga po dziewczynie). I tyle. Stałem długo i rozmyślałem.” (str. 294)
Powyższy fragment, scenę można w dwójnasób interpretować. Może ona dotyczyć powrotu szeryfa na pustynię, w miejsce początkowej, nieudanej transakcji, ale może też pasować do domu żony Mossa. Umiejscowienie tych słów w tekście, konkretnie w tym, a nie w innym miejscu, jest tego najlepszym dowodem, wskazówką ukrytą pomiędzy wersami. Chigurh zawsze zabierał po sobie łuski i chował je do kieszeni. Nie było go zatem w domu żony Mossa. To był desperacki krok zranionej i owdowiałej dziewczyny, dla której mąż był wszystkim. Dlatego szeryf nie mógł tego zrozumieć. Babcię zaś „zabrała” ze sobą ze względu na jej podeszły wiek, postępującą chorobę i zły stan zdrowia. Jak widać Chigurh zagościł też przez chwilę w umyśle Carli…
„Człowiek jest zły z natury. Nie wierzę już w moralny postęp ludzkości”, powtarza McCarthy, niczym mantrę, w swoich rozlicznych tekstach, które są stylistycznymi perełkami.
To nie jest kraj dla starych ludzi, ba, to nawet nie jest świat dla starych ludzi, chciałoby się rzec. Ale żeby nie było tak do końca smutno, to powiem, że ta egzystencjalna przypowieść rodem z Cormaca ma też swoje dobre strony. Tym dobrem jest żona szeryfa. Loretta dba o Bella, dba też o tych, których aresztował. Opiekuje się słabszymi. Bell ją podziwia i mówi, że nie zna innego, tak dobrego człowieka, jak ona. „Koniec kropka”, tymi prostymi wyrazami akcentuje wagę tamtych mocnych słów. (str. 96) „Dzisiejszego wieczoru przy kolacji powiedziała, że czytała Świętego Jana. Objawienie. Zawsze jak zacznę gadać o tym, jak idą sprawy, ona znajdzie coś w Biblii, więc spytałem, czy w Objawieniu mówi się o tym, co się dzieje ze światem, a ona na to, że się zorientuje i da mi znać. Spytałem wiec, czy jest coś o zielonych włosach i kościach w nosie, a ona na to krótko, że nie ma. Nie wiem, czy to dobry znak, czy nie. Potem stanęła za moim krzesłem, położyła mi dłonie na szyi i ugryzła mnie w ucho. Pod wieloma względami jest ciągle młodą kobietą. Gdybym jej nie miał, naprawdę nie wiem, co bym miał. No, właściwie to wiem. Zmieściłoby się w naparstku.” (str. 317)

I to znamienne, kamienne koryto wśród chwastów, wyrżnięte ze skały, opisane na końcu książki. I ten człowiek z dłutem i młotkiem. I ojciec Bella, którego szeryf przeżył już prawie o dwadzieścia lat. I tamte sny, które przyśniły się Bellowi po śmierci taty: zgubione pieniądze, otrzymane od ojca (motyw stanowiący spoiwo, zamykający klamrą całą opowieść o złowróżbnym znaczeniu pieniądza) i samotna jazda konna nocą, i mijająca go w skupieniu postać ojca, trzymającego w ręce ogarek, światełko prawdy, blask minionych czasów. „I w tym śnie wiedziałem, że jedzie naprzód, aby rozpalić ognisko gdzieś w tej ciemności, na tym zimnie, i wiedziałem jeszcze, że gdy tam dotrę, będzie na mnie czekał. A potem się obudziłem.” (str. 321) 


Dla zainteresowanych moje ostatnie publikacje

poniedziałek, 3 lutego 2014

Orzeł bielszy niż gołębica





Tak mnie naszło po lekturze - polecam książkę Konrada T. Lewandowskiego 

„Orzeł bielszy niż gołębica”
Orzeł bielszy niż gołębica, w szponach miażdży szlachcica. Czarny orzeł, który odbiera nadzieję i wolność; pod flagą biało-czerwoną, zabiera suwerenność i godność. W dniu wybuchu powstania styczniowego, wykreował Starosławskiego. Młodego oficera, człowieka czynu i pokoleń bohatera. Mistyczne twardochody, owoce myśli technicznej, co je dumny Polak stworzył. Czołgi przyszłości, chroniące powstańca, żeby się przed zaborcą nie ukorzył. Wolność, niepodległość, krzyczą Polacy, słychać trąby, salwy, piekielne wystrzały. Lud kona, twardochodziarze tracą wzrok, słuch i kończyny całe. Traugutt stoi na ich czele i głosi: „Idea narodowości jest tak potężną i czyni tak wielkie postępy w Europie, że ją nic nie pokona”. Emilia Plater staje w pierwszym szeregu, niczym na czele kosynierów w powstaniu listopadowym, z obciętymi włosami, w męskim przebraniu, uzbrojona w pistolety, cudem ocalona. Lwica Rzeczpospolitej i muza Traugutta, niezliczone gromady chłopów scalić potrafiąca. Dzielny naród w morderczy oręż przemienić, kobieta o wolność walcząca. Wcześniejsza branka, ani aresztowanie Traugutta, nie pozbawią narodu rezonu. Pobór do obcego wojska, ohydne tortury, obelżywe złożenie pokłonu. Oberpolicmajster mówi: „Dyktator polski podczas przesłuchania nikogo nie wydał”. Boży głos, potępiający nikczemność, by się tu nam przydał. Polacy na śmierć, tysiącami poszli w bój. Za wolność naszą i waszą, daremny znój. Kolejne powstanie upadło, morale narodu osłabło. Lecz polska mentalność, każe nam patrzeć daleko w przód. Siłą armat wynalazku Łukasiewicza, zwalczać ciemnotę i czerwony brud. Nie czołg jednak da nam wolność, tylko metalowy ptak. Z przelanej krwi powstanie orzeł biały, innym da znak. Nie rozumem, a sercem krwawą wojnę o niepodległość wygramy, wszak mała lampka wielki żar wolności wskrzesi. Gołębica odleci, czarny orzeł spadnie, po stu dwudziestu trzech latach niewoli narodowość polska pierwszorzędnym blaskiem zaświeci. ;) ;)