PROJEKT "13" PIERWSZE POLSKIE LITERACKIE UNIWERSUM POSTAPOKALIPTYCZNE

wtorek, 9 października 2012

Trzynasty schron




"Projekt 13" Pierwsze Polskie Literackie Uniwersum Fantastyczne

http://trzynasty-schron.net/ie_tworczosc_trzynastka.html   
Kawał Wielkiej pracy wielu Ludzi! Cześć literacka, to opowiadania wyróżnione w konkursie POLSKIE POSTAPO 2011, organizowanym przez Trzynasty Schron. Uniwersum, to nie tylko sfera literacka, to także klimatyczne rysunki, grafiki i zdjęcia oraz poruszająca muzyka. Projekt "żyje własnym życiem" i ciągle się rozwija. To coś więcej, niż tylko antologia zgrabnie powiązanych ze sobą opowiadań. To pełnoprawne Uniwersum... Cytując klasyka: "I nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa..."

Wikia:
http://polskiepustkowia.wikia.com/wiki/Polskie_pustkowia_Wiki      

Częścią składową Projektu 13 jest opowiadanie Trzynasty schron, fragment:


Dzień czwarty.
 

Wciąż dyszę, nie mogąc złapać tchu. Mimo, że wróciłem już dawno
temu, nadal nie potrafię opanować emocji. Cały się trzęsę. Drżą mi ręce i
nogi niczym w delirium padaczkowym. Nie mogę nawet utrzymać w dłoni
małego jaśminowego mydła, które co chwilę mi z niej wypada.
Nie było mnie dwanaście tysięcy kroków w obie strony, tak
przeliczyłem upływający czas. Po sześć tysięcy w każdą z nich. Mniej
więcej tyle, bo skrupulatnie starałem się je liczyć, ale mogłem się też
przecież pomylić? To także dwa uciskające w podbrzusze głody, których
doświadczyłem po drodze, dwie poskręcane fale świdrującego w brzuchu
niedosytu, miażdżącego od środka łaknienia. Czy to tyle samo, co tuzin
tysięcy drobnych i ostrożnych stąpnięć?
Cztery przestanki, by uzupełnić płyny. Szesnaście łyków, po cztery
na każdym z nich. Jedna toaleta, z której i tak nie mogłem skorzystać, bo
nie byłem w stanie rozpiąć niewygodnego kombinezonu. Nasikałem więc
do niego, do środka sztywnej nogawki. Ciepły płyn spłynął po mojej
owłosionej nodze prosto do uwierającego w kostkę buta. Teraz nareszcie
mogłem go zdjąć, walił uryną, jak zasikany miejski szalet. Przyzwyczaiłem
się już do takich zapachów, bo były też gorsze.
Odetchnąłem z ulgą, uspokoiłem oddech. Nareszcie, pomyślałem.
Przez chwilę trzymałem jeszcze w płucach, to gęste podziemne powietrze.
Boże, co to była za tragedia, która nawiedziła ten świat? Boże, dlaczego!?
Cisza od razu spowiła moje chore uszy swoim tępym wyniszczającym
brzmieniem. Udało mi się też zapalić kolejną świeczkę, kilkanaście
cenniejszych od brylantów zapałek na to poszło. Cholera, co za
marnotrawstwo, pomyślałem.
Schyliłem się i wziąłem do poparzonej ręki pogięty wyblakły plakat,
który leżał w stercie śmieci na zapylonej podłodze po środku obszernego
pomieszczenia. Wpatrywałem się w niego, w te zdjęcia, w nieprawdziwe
obrazy magicznych miejsc, których tak naprawdę chyba nigdy nie było.
Prawda... a czym, że ona teraz była?
Wrocław z lotu ptaka. Średniowieczny Rynek, gotycka Archikatedra
czy też tajemniczy i tak samo piękny Ostrów Tumski, którego bogato
zdobiona, licznymi klasycznymi rycinami architektura, odbijała się w
pulsującym lustrze przepływającej przez miasto rzeki. Boże, kto to
wszystko zniszczył, ponownie westchnąłem z żalu.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz zobaczyłem ściśnięte, niczym w
miłosnym uścisku, szaro–bure chmury, i zastygłe w matowym mroku
atomowej zimy, napuszone zawiesiny z pyłu i popiołu. Wieczna noc
spowiła wszystko wokół, a gęsta wyblakła poświata ni to słońca, ni
księżyca, oblepiała każdy dosłownie centymetr pełnego kaskadowych
wyrw i ukrytych szczelin, niebezpiecznego podłoża, po którym cicho
stąpałem.
Szarości wymieszały się z czernią, a pył z resztkami pozdzieranego
asfaltu. Wszędzie zalegała szadź. Padał też czarny deszcz, który chłonął
swoimi grubymi kroplami niczym skapująca z dachu gęsta smoła, wszelką
niemal materię. Nie było jednak wiatru. Nawet najmniejszego podmuchu.
Dopiero kiedy wracałem z powrotem, niespodziewanie się pojawił.
Nie wiadomo skąd się wziął. Był zabójczy. Ledwo udało mi się przed nim
schronić. Przykucnąłem w jakiejś ziemskiej rozpadlinie, i wcisnąłem
głowę pod metalową strzechę powyginanego dachu. Ukradkiem
spoglądałem na boki.
Potężne drapacze chmur wyglądały teraz, jak prymitywne,
zrujnowane budowle przeznaczone do wyburzenia. Ich obdarte z tynku i
szkła żelbetonowe szkielety, ukruszone i powyginane w połowie, z
wystającymi w próżnię przerdzewiałymi masztami nieczynnych anten,
paraliżowały swym widokiem jak potrącony przez ciężarówkę na pasach
wózek z małym dzieckiem.
Śledząc przez zaparowane osłony nisko osadzonych oczodołów
otaczające mnie jałowe pustkowie, poszukiwałem drogi ucieczki. Po
chwili delikatnie już stąpałem po tym niepewnym gruncie w kierunku
ocalenia. Obszar ten wyglądał jak wielka pustynia w Newadzie, którą
dodatkowo nawiedziło monumentalne trzęsienie ziemi, a wszystko
przykryły jeszcze tysiące hektolitrów czarnej jak ropa naftowa wody.
Okolicę zalegały resztki niedających się jednoznacznie zidentyfikować
odpadów, które leżały w śmiercionośnej mazi i bezmiarze nicości, niczym
porzucony nieboszczyk w złogach pulsującego błota.
Brodziłem przez to. Co kilka kroków zatrzymywały mnie liczne
nierówne pęknięcia dymiącego zewsząd gruntu, niewidoczne na pozór o
śliskich brzegach uskoki, czarne dziury, nierówne wyrwy, oraz potężne
wielometrowe wodne spady, które spływały z wysoka w tajemniczą
otchłań. Ciemność oblepiła mi oczy. Lornetka, którą miałem przy sobie, w
tej sytuacji była nieprzydatna. Nie znalazłem po drodze niczego, i nie
spotkałem też nikogo. Zobaczyłem zaś coś, czego nigdy nie potrafiłbym
sobie wyobrazić. Ujrzałem prawdziwe piekło.
Kiedy wzmógł się morderczy wicher, zawróciłem. Dzięki
pozostawionym wcześniej znakom, błyskającym w ciemnościach
odblaskowym hologramom, porozwieszanym na obszernych czerwonych
płachtach, które zatknąłem na długie i wytrzymałe chorągiewki,
uniknąłem śmiertelnej pomyłki. Dotarłem do upragnionego schronu.
Zanim do niego wszedłem, ponownie musiałem odgarnąć zalegające pod
jego drzwiami odpady. Umęczyłem się tym straszliwie.
Szkarłatny pył ostro wirował w mętnym powietrzu, zataczając
ogromne koła i tworząc prześmieszne elipsy, ciężko opadał na zbrukaną
krwią ziemię. Przekroczyłem próg i resztką sił zatrzasnąłem za sobą te
siermiężne drzwi. Zakręciłem też przymocowanym do nich, wciąż
zacinającym się i skrzypiącym kołem. Padłem na twarz z wycieńczenia.
Zerwałem maskę. Poczułem wilgoć i zimno na języku. Odór śmierci
roznosił się po schronie.
Upadając, uderzyłem swoim ciałem o równą niczym stół bilardowy
podłogę. Głowa odskoczyła od podłoża, jak bila od sukna po zepsutym
uderzeniu; jak oderżnięty przez Talibów chrześcijański czerep, który
niespodziewanie spadł z wysoka. Próbując się unieść, straciłem
przytomność. Wody, zdążyłem jeszcze pomyśleć, potem film urwał mi się
już na dobre...





Całość dostępna gratis w Projekcie 13, link powyżej, jak i wraz z innymi opowiadaniami autora w e-booku: Pentagram. Antologia grozy.
http://www.e-bookowo.pl/proza/pentagram.html

Pentagram. Antologia grozy - to pięć nagrodzonych opowiadań, ukazujących Wrocław po...
W skład wydania wchodzą: Trzynasty schron, Miasto umarłych ludzi, Dzielnica ślepców i Mersaultów, Dziesięcina oraz Bezprawie.