KONSEKWENCJE, ZASADY, PRZEMIANY
„TO NIE JEST KRAJ DLA STARYCH LUDZI”
Cormac McCarthy
Przełożył Robert Sudół
Wydawnictwo Literackie
2014
DOBRO KONTRA ZŁO
To epopeja
egzystencjalizmu, książka wielowątkowa i wielowymiarowa, wreszcie
monolog pisarza o rzeczach niezwykle ważnych. Bracia Coen zekranizowali
(2007) dzieło amerykańskiego pisarza, ich film zdobył wszystkie
najważniejsze statuetki Oscara: za najlepszy film, reżyserię, scenariusz
adaptowany i za drugoplanową rolę męską – tu znakomity Javier Bardem w
roli psychopatycznego Chigurha. Niewykluczone, że i Tommy Lee Jones
miałby szansę na nagrodę za kreację szeryfa Bella, gdyby producentom i
scenarzystom zechciało się dopieścić jego rolę. Książkowy Bell (śmiem
twierdzić, że alter ego McCarthy’ego) był bardziej wyrazisty, w filmie
jego losy i wypowiedzi zostały spłycone. Ale tu ciekawostka – aktor był
nominowany do nagrody Akademii w tym samym roku za zupełnie inną rolę!
Moim skromnym zdaniem powieść jest znacznie lepsza, choć film także jest
niczego sobie. Dobre, mocne kino. Losy faceta, który podczas polowania
na zwierzynę przypadkiem odnajduje podziurawione kulami samochody,
trupy, prochy i masę gotówki. Zabiera stamtąd tylko mamonę, czym
sprowadza na siebie i najbliższych gniew gangsterów i urzędników. Wysoko
postawionych prokuratorów i polityków. Powraca jednak później
niespodziewanie na miejsce zbrodni z wodą dla spragnionego człowieka,
który jako jedyny ocalał z masakry i zastaje go zastrzelonego. Narkotyki
zniknęły. Wtedy już wie. Szykuje się krwawa jatka.
Wracając
do książki, o czym jeszcze poza tym jest ta epopeja egzystencjalizmu?
Ano przede wszystkim o ludziach, o nich i o ich czynach, o niczym innym.
Uściślając, o ich postępowaniu i decyzjach, które podejmują na każdym
kroku, oraz skutkach tychże poczynań (doskonałe tłumaczenie Roberta
Sudóła, który wcześniej przetłumaczył kultową Drogę i Krwawy południk tego samego pisarza). Książkę śmiało można by zatytułować Ludzkie decyzje i ich konsekwencje,
bo właśnie o nich w gruncie rzeczy jest ten filmowy tekst. Nie ulega
wątpliwości, że autor pisał książkę z zamiarem ekranizacji, wszak to
niemal gotowy scenariusz. W odróżnieniu od antyfilmowego arcydzieła,
jakim był Krwawy południk. Ale nie rozmieniajmy się na drobne, do rzeczy, o czym więc to jeszcze jest?
Po
pierwsze, jak już wspomniałem, o czynach i konsekwencjach tychże
czynów, o codziennych wyborach, które mogą nam przynieść zgoła odmienne
od spodziewanych rezultaty. Małe, na pierwszy rzut oka nieważne rzeczy,
kroczki, działania, wszystkie one prowadzą do nieuniknionego finału,
końca. Chcąc nie chcąc bierzemy zatem pełną odpowiedzialność za nasze
występki i życiowe poczynania; i za innych ludzi, jak się okazuje,
niestety też. „Jakiś czas temu przeczytałem w gazecie, że
nauczyciele natknęli się gdzieś na sondaż, co go rozesłano w latach
trzydziestych do niektórych szkół w całym kraju. To był taki
kwestionariusz o tym, jakie są problemy z nauką w szkołach. No i
natrafili na te formularze, wypełnione i przysłane z różnych zakątków
kraju z odpowiedziami na pytania. No i największymi problemami, które
wyszły, były takie rzeczy, jak rozmawianie w klasie i bieganie po
korytarzu. Żucie gumy. Ściąganie. Tego rodzaju sprawy. No to wzięli
jeden formularz, który był pusty, wydrukowali ileś kopii i wysłali do
tych samych szkół. Czterdzieści lat później. No i nadeszły odpowiedzi.
Gwałty, podpalenia, morderstwa. Narkotyki. Samobójstwa. No i tak sobie
rozmyślam. Bo często, jak gadam cośkolwiek o tym, że świat schodzi na
psy, ludzie się uśmiechają i mówią mi, że się starzeję. Że to jeden z
objawów. Ale mnie się widzi, że jak ktoś nie umie odróżnić gwałtu i
zabijania ludzi od żucia gumy, to ma sporo większy problem niż ja.
Czterdzieści lat to nie jest długi czas. Może następne czterdzieści
przyniesie niektórym opamiętanie. Jak nie będzie za późno.” (str. 203/204)
Po
drugie zasady. Ta książka jest o zasadach, które kształtują świat i
ludzi. Każdy z bohaterów książki ma jakieś zasady, czasami jednak je
łamie i wtedy pojawiają się problemy. Chigurh maniakalnie pilnuje swoich
zasad, nie ma litości dla ofiar, nie łamie swych przekonań, dopuszcza
jedynie rzut monetą, ślepy los, szansę. Złudną szansę, jak podkreśla
pisarz, ponieważ Anton manipuluje ofiarą, której los i tak z góry jest
przesądzony. Niektórzy jednak nie giną po spotkaniu z nim, choć zasady
nagięli, tak jak choćby właściciel stacji benzynowej, który chciał swą
budę zamknąć przed czasem. Morderczych szans Chigurh ma znacznie więcej,
samego Bella ma na widelcu, kiedy ten podjeżdża pod motel (Anton siedzi
w tym czasie w wozie); szeryf wyczuwa obecne zło; wie, że jego los jest
niepewny. Pomimo tego unika śmierci. Anton jakby się wtedy dosłownie
rozpłynął w powietrzu i zniknął (czy Anton Chigurh faktycznie istnieje,
czy może jest tylko metaforą wszechobecnego zła? Rozwiązanie tej zagadki
pojawi się w dalszej części recenzji). Bell ma swoje zasady, których
już nie łamie – za stare grzechy z młodości poniósł wystarczającą karę.
Główny bohater książki, Llewelyn Moss, tak dobrze już sobie z tym nie
radzi; przypadkowo odkrywa miejsce kaźni, kilka trupów, rozbebeszonych
wozów i walizkę po brzegi wypchaną forsą. Kilka baniek zielonych.
Kuszące znalezisko, cóż z tym zrobić? Żył jak żył dotąd, względny spokój
towarzyszył mu od rana do nocy. Miał piękną, mądrą żonę, swoją
strzelbę, wóz, surowe plenery i zwierzynę do odstrzału. Moss był
myśliwym, spawaczem, weteranem z Wietnamu, snajperem. Kochającym mężem. W
ogóle ten wątek idealnych żon jest przez autora książki z rozmysłem
pielęgnowany, tak jakby sam chciał podkreślić swoją wielką miłość do
ostatniej żony, z którą ma ukochanego syna. Wie ile mógłby stracić, wie
też ile stracił w młodości. Syn Cormaca został wyróżniony przez ojca
książką Droga, która tak naprawdę jest o ich wielkiej i trudnej
miłości. Miłości starego ojca do nieletniego syna. Piękna żona Mossa i
idealna żona Bella. Moss alter ego Bella? Taka myśl wysuwa się na plan
pierwszy. Obaj kochają swoje żony, obaj służyli w armii, obaj dopuścili
się zbrodni wojennych. Bell walczył we Francji podczas II wojny
światowej. Jak widać wiele ich łączy i tyle samo dzieli. Tak jakby Bell w
osobie Mossa widział siebie wiele lat temu.
Wracając
do zasad, Moss złamał swoje i poniósł za to karę. Jego żona też je
złamała, zdradzając miejsce pobytu męża (zarzekała się wcześniej, że
nigdy tego nie zrobi) i poniosła konsekwencje swoich czynów. Nie pomógł
jej też ślepy traf. I jeszcze słowa szeryfa Bella, który opowiada o tym,
jak to spotkał i poznał swoją przyszłą żonę; to także słowa dedykowane
żonie McCarthy’ego: „Ludzie się skarżą, jak przytrafią im się złe
rzeczy, bo na to nie zasłużyli, za to nieczęsto wspominają o dobrych. O
tym, co zrobili, żeby na nie zasłużyć. Nie przypominam sobie, żebym dał
dobremu Panu Bogu powód, by się do mnie uśmiechnął. Ale wziął i się
uśmiechnął.” (str. 96)
Po
trzecie zmiany, przemiany, do których szeryf przyzwyczaić się nie może.
Zmiany pokoleniowe, na gorsze, jak mówi. Trudne do zrozumienia
postępowanie ludzi, zwiększona brutalność, zmiany postrzegania
rzeczywistości. Zabójcze narkotyki, omamiające pieniądze, destrukcyjna
władza, polityka kłamstw, manipulujące odbiorcą media, nierzetelne
gazety, pozbawieni wyobraźni dziennikarze i wiele, wiele innych. Brak
Boga w sercu i w życiu ludzi. Bell toczy bój myślowy z samym sobą
(narracja w pierwszej osobie). Nie rozumie postępowania Mossa, który
łakomi się na pieniądze, ryzykując życie najbliższych. Nie rozumie
Chigurha, który bez powodu morduje każdego, kto tylko stanie mu na
drodze, używając do tego pneumatycznego pistoletu do uboju zwierząt, tym
samym sprowadzając człowieka do poziomu bydła. Nie rozumie wysoko
postawionych polityków i prawników, którzy uczestniczą w handlu heroiną.
„W tym hrabstwie nie było ani jednej nierozwiązanej sprawy o
zabójstwo od czterdziestu jeden lat. Teraz mamy takich dziewięć w
tydzień. Czy da się to rozwiązać? Nie wiem. Każdy dzień nas od tego
oddala. Czas działa na niekorzyść. Nie wiem, czy to byłby taki wielki
powód do chwały, gdyby człowieka znano z tego, że umie rozpracować
handlarzy narkotyków. Nie żeby im było trudno rozpracować nas. Nie mają
szacunku dla prawa? To mało powiedziane. Oni w ogóle nie myślą o prawie.
Jakby ich w ogóle nie obchodziło. Jakiś czas temu postrzelili
śmiertelnie sędziego federalnego w San Antonio. On ich chyba jednak
obchodził. A do tego trzeba dodać, że niektórzy funkcjonariusze wymiaru
sprawiedliwości znad granicy bogacą się na narkotykach. To bolesna
prawda. Przynajmniej dla mnie. Widzi mi się, że jeszcze dziesięć lat
temu było inaczej. Sprzedajny funkcjonariusz to wstyd i hańba. Inaczej
określić się tego nie da. Taki to dziesięć razy gorszy od przestępcy. I
to się ciągnie. Tyle wiem. Że nie znika. Bo gdzie miałoby zniknąć?” (str. 225/226)
Ed Tom Bell nie rozumie młodzieży, która sięga po narkotyki: „Narkotyki. Sprzedają to gówno dzieciakom w szkołach. Jest jeszcze gorzej. Jak to? Dzieciaki je kupują.” (str. 202)
Pisarz stawia odważną tezę: „Tak
mi się zdaje, że jakby być na miejscu Szatana i próbować wymyślić coś,
co rzuciłoby ludzkość na kolana, to pewnie wymyśliłoby się narkotyki. I
może tak właśnie było.” (str. 227)
Bell,
czytaj McCarthy, rozprawia się też z politykami, którzy wysyłają
młodych chłopców na krwawe wojny. Dlatego rozumie Mossa, którego kraj
nie zrozumiał po powrocie z Wietnamu. Jest nawet taka scena w książce,
kiedy Moss wjeżdża na granicę w niekompletnym ubraniu, bez butów
(wymowny symbol). I co robi strażnik po rozmowie z nim? Po tym, jak
zapytał go, czy służył w armii, w której jednostce? Przepuszcza weterana
wojennego, okazując mu tym szacunek. Szacunek, którego nie okazał mu
jego kraj. Pogranicznik nie może zaakceptować faktu, że tego człowieka
pozbawiono godności (jego wygląd o tym świadczy). Bell zabijał
najprawdopodobniej w Normandii, Moss w Wietnamie. Obaj przeżyli swe
wojny. Bella odznaczono medalem, stracił niemal wszystkich kolegów z
oddziału. Nie chciał przyjąć tego odznaczenia. Moss po powrocie do kraju
odbył pielgrzymkę po domach zabitych kolegów, których rodziny nie mogły
odżałować tego, że to nie on zginął, tylko ich synowie (widział to w
ich oczach). Nie mógł przystosować się do nowej rzeczywistości. Jeden i
drugi mają negatywny stosunek do narkotyków, co w przypadku Mossa,
potwierdził jego ojciec. Weterani wojenni, szeryf i spawacz, łączy ich
więcej niż dzieli. Bell popełnił błędy w młodości, dlatego rozumie Mossa
i stara się mu pomóc. Szeryf nie ma dzieci. Może właśnie dlatego w
Mossie widzi swojego syna, a może dostrzega w nim przede wszystkim
siebie? Może wreszcie McCarthy w Mossie i Bellu ukrył własne ja, swoje
życie, wybory, decyzje i ich konsekwencje. Te dobre rzeczy i te złe,
które były gdzieś obok niego i z którymi musiał się zmierzyć. To, z czym
się nie zgadzał. Nie godził się na takie zmiany, powtarzając w kółko,
że to nie jest kraj dla starych ludzi, a on przecież jest jednym z nich.
Dlatego tak ważny jest w życiu fart, do którego wielokrotnie
nawiązywał. Wiedzą o tym niedoszłe ofiary Chigurha, wie szeryf, Moss,
bandyci, politycy, prawnicy. Zwykli ludzie. Orzeł i reszka, dwie strony
medalu. Życie i śmierć. Dobro i zło. Prawo i bezprawie. Nawet zło nie
zawsze ma przysłowiowy fart (wypadek Chigurha, w którego auto wjechał
samochód prowadzony przez naćpanych chłopców). W tej scenie widać też
nietuzinkowe poczucie humoru pisarza i totalną krytykę narkotyków. Na
koniec kilka słów o prawie: „Powiedziałem mu, że jeden prawnik
pewnego razu mi opowiedział, jak na studiach próbowali ich nauczyć, by
przestali się martwić dobrem i złem, tylko przestrzegali prawa. I
jeszcze, że jeżeli nie przestrzegamy prawa, to ani dobro, ani zło nas
nie uratuje.” (str. 308/309)
Ot
co! Wracając jednak do fabuły książki, jej akcji. McCarthy sprytnie
ukrył w tekście kilka wieloznacznych scen, które można dowolnie
interpretować. W przypadku Chigurha (postać metaforyczna) mamy do
czynienia ze złem wcielonym, które ukryte jest głęboko w ludziach. To
postać jakże podobna do sędziego Holdena (Krwawy południk). Skąd wiemy, że tak właśnie jest? Oto dwa fragmenty: „Próbowałem
sprawdzić jego odciski palców w bazie danych FBI, ale nic tam nie było.
Chciałem się dowiedzieć, jak się nazywa, co zrobił i tak dalej. Ale
tylko wyszedłem na głupca. To duch. (str. 257)
Ten
tajemniczy człowiek, który według pana zabił funkcjonariusza i spalił
go w samochodzie. Co pan o nim wie? Nic nie wiem. Chciałbym coś
wiedzieć. Albo mi się wydaje, że bym chciał. No tak. To prawie duch. Prawie czy faktycznie? Prawie, bo istnieje naprawdę. Chciałbym, żeby było inaczej. Ale nie jest.” (str. 309)
Poza
tym jak wytłumaczyć początek książki, gdzie zastępca szeryfa aresztuje
Chigurha, po czym skutego stawia pod ścianą na posterunku. Czy ktoś
taki, jak Chigurh, dałby się ot tak zaaresztować i skuć? A może to
loteria, wspomniany już wcześniej ślepy traf, gorszy dzień mordercy,
jego błąd, nieuwaga? Raczej nie. W innym razie trzeba by rzec, wedle
przysłowia, że głupi po prostu miał szczęście.
Drugą
wielką zagadką tej książki jest sprawa śmierci żony Mossa. W filmie nie
widzimy morderstwa, mamy do czynienia ze sceną, kiedy Chigurh wychodzi z
jej domu i sprawdza podeszwy, czy aby nie wdepnął w jej krew. W książce
nie ma o tym słowa, ale to wizja reżyserska, nadmienię, że całkiem
udana. Natomiast po głębszym przestudiowaniu tekstu, można dojść do
zgoła odmiennych wniosków. Możliwości jest kilka. Był pogrzeb babci
dziewczyny, po którym ona sama zginęła w domu. Matka, jak ją nazywała
dziewczyna, mogła umrzeć na raka. Ale mnie się widzi, że ten pogrzeb
odbył się raczej w głowie Carli Jean po tym, jak zabiła staruszkę.
Następnie zabiła się sama… Miała ku temu powody. Ciało jej męża zostało
odnalezione razem z ciałem atrakcyjnej dziewoi, w której stanął obronie.
Mówili, że to prostytutka… „Jej słowa potraktowałem poważnie (żona Mossa straszyła Bella śmiercią, zastrzeleniem po tym, kiedy jej powiedział o śmierci jej męża).
Co innego można było zrobić? Nigdy potem jej nie widziałem. Chciałem
jej powiedzieć, że w gazetach wszystko przekręcili. O nim i tej
dziewczynie. Okazało się, że uciekła z domu. Piętnastolatka. Nie wierzę,
że cokolwiek go z nią łączyło, i nie mogłem sobie darować, że ona tak
pomyślała. No bo wiadomo, że pomyślała. A potem, gdy do mnie
zatelefonowali z Odessy i powiedzieli, co się stało, nie mogłem w to
uwierzyć. To wszystko wydawało mi się bez sensu. Pojechałem tam, ale nic
nie dało się zrobić. Jej babcia też już nie żyła.” (str. 257)
Piekielna
forsa jest wszystkiemu winna. Bell w pewnym momencie mówi, że nie zna
takiego człowieka, co to by go nie zmieniła. Moss połakomił się na lewy
szmal (tłumacząc to sobie zadośćuczynieniem za trudy życia) i stracił
przez to wszystko, co kochał. Tak naprawdę, to zabił wszystko, co
kochał. „I nie potrafię znaleźć żadnego wytłumaczenia, dlaczego ten drań (czytaj
Moss, jej mąż. Jego złe decyzje i konsekwencje tego postępowania.
Zabranie aktówki z dwoma milionami dolarów, narażenie się mafii, zemsta
gangsterów, którzy w końcu go zabili) zabił tę dziewczynę. Co ona mu zrobiła? Prawda jest taka, że w ogóle nie powinienem był tam jechać (czytaj do żony Mossa, którą najpierw wziął na spytki, a potem był posłańcem śmierci).” (str. 291)
Carla
Jean, żona Mossa, po śmierci męża zabiła babcię i popełniła
samobójstwo. Nie zabił jej Chigurh, który co najwyżej przyczynił się do
śmierci jej męża, będąc cząstką duszy Mossa i zabójców, którzy
wystrzelali się nawzajem. „No i tak. Wróciłem tam jeszcze raz.
Przeszedłem się tamtędy i prawie już nie było śladów, że cokolwiek tam
się stało. Podniosłem jedną czy dwie łuski (jedna po babci i druga po dziewczynie). I tyle. Stałem długo i rozmyślałem.” (str. 294)
Powyższy
fragment, scenę można w dwójnasób interpretować. Może ona dotyczyć
powrotu szeryfa na pustynię, w miejsce początkowej, nieudanej
transakcji, ale może też pasować do domu żony Mossa. Umiejscowienie tych
słów w tekście, konkretnie w tym, a nie w innym miejscu, jest tego
najlepszym dowodem, wskazówką ukrytą pomiędzy wersami. Chigurh zawsze
zabierał po sobie łuski i chował je do kieszeni. Nie było go zatem w
domu żony Mossa. To był desperacki krok zranionej i owdowiałej
dziewczyny, dla której mąż był wszystkim. Dlatego szeryf nie mógł tego
zrozumieć. Babcię zaś „zabrała” ze sobą ze względu na jej podeszły wiek,
postępującą chorobę i zły stan zdrowia. Jak widać Chigurh zagościł też
przez chwilę w umyśle Carli…
„Człowiek jest zły z natury. Nie wierzę już w moralny postęp ludzkości”, powtarza McCarthy, niczym mantrę, w swoich rozlicznych tekstach, które są stylistycznymi perełkami.
To
nie jest kraj dla starych ludzi, ba, to nawet nie jest świat dla
starych ludzi, chciałoby się rzec. Ale żeby nie było tak do końca
smutno, to powiem, że ta egzystencjalna przypowieść rodem z Cormaca ma
też swoje dobre strony. Tym dobrem jest żona szeryfa. Loretta dba o
Bella, dba też o tych, których aresztował. Opiekuje się słabszymi. Bell
ją podziwia i mówi, że nie zna innego, tak dobrego człowieka, jak ona.
„Koniec kropka”, tymi prostymi wyrazami akcentuje wagę tamtych mocnych
słów. (str. 96) „Dzisiejszego wieczoru przy kolacji powiedziała, że
czytała Świętego Jana. Objawienie. Zawsze jak zacznę gadać o tym, jak
idą sprawy, ona znajdzie coś w Biblii, więc spytałem, czy w Objawieniu
mówi się o tym, co się dzieje ze światem, a ona na to, że się zorientuje
i da mi znać. Spytałem wiec, czy jest coś o zielonych włosach i
kościach w nosie, a ona na to krótko, że nie ma. Nie wiem, czy to dobry
znak, czy nie. Potem stanęła za moim krzesłem, położyła mi dłonie na
szyi i ugryzła mnie w ucho. Pod wieloma względami jest ciągle młodą
kobietą. Gdybym jej nie miał, naprawdę nie wiem, co bym miał. No,
właściwie to wiem. Zmieściłoby się w naparstku.” (str. 317)
I
to znamienne, kamienne koryto wśród chwastów, wyrżnięte ze skały,
opisane na końcu książki. I ten człowiek z dłutem i młotkiem. I ojciec
Bella, którego szeryf przeżył już prawie o dwadzieścia lat. I tamte sny,
które przyśniły się Bellowi po śmierci taty: zgubione pieniądze,
otrzymane od ojca (motyw stanowiący spoiwo, zamykający klamrą całą
opowieść o złowróżbnym znaczeniu pieniądza) i samotna jazda konna nocą, i
mijająca go w skupieniu postać ojca, trzymającego w ręce ogarek,
światełko prawdy, blask minionych czasów. „I w tym śnie wiedziałem,
że jedzie naprzód, aby rozpalić ognisko gdzieś w tej ciemności, na tym
zimnie, i wiedziałem jeszcze, że gdy tam dotrę, będzie na mnie czekał. A
potem się obudziłem.” (str. 321)
Dla zainteresowanych moje ostatnie publikacje